Home > Zasoby > Recenzje literatury regionalnej > Anatomia nadczłowieka: Przewodnik dla początkujących
Konrad Jaskólski
Facebook
Instagram
Tiktok

Anatomia nadczłowieka: Przewodnik dla początkujących
Konrad Jaskólski

opublikowano: 11 stycznia 2017, przez: jl

Jaskólski, Konrad: Anatomia nadczłowieka: Przewodnik dla początkujących.

Wydawnictwo Ad Rem, 2016 r.


Anatomia Nadczłowieka. Przewodnik dla początkujących. Konrad Jaskólski

Jest dziewięć dróg, a żadną do celu nie dojdziesz, dziewięć głównych wcieleń, dziewięć wyrazów, dziewięć smoczych jaj i niestrudzony wędrowiec, Edek Kluska z Karpacza. Współczesny poszukiwacz celu i sensu życia w szerokim świecie. Bohater i inicjator niewiarygodnych przygód, które choć czasem niemożliwe, w jego przypadku mają miejsce. Sprawy przyziemne i materialne przeplatają się w książce z filozofią egzystencjalną, poglądy Nietzchego, słowa Zaratustry i filozofia Ducha Gór stają się wskazówkami. Czy są to dobre wskazówki ? Autor przedstawia jedną z wielu dróg, tę która zaczęła się od spotkania w Karkonoszach z kimś, kto wytycza ścieżki na lata.

Książka Konrada Jaskólskiego obok wartości metaforycznej i filozoficznej jest również świetną historią o tym, jak z targowiska w Jeleniej Górze trafić do Nowej Zelandii czy Hongkongu i przetrwać. Autor puszcza do nas oko, wprowadza elementy abstrakcji, fantastyki utrzymując doskonałe tempo narracji i zaskakując zwrotami akcji. W jego świecie przedstawionym Duch Gór może przybrać postać ptaka kiwi, a wędrowiec stoi zawsze na starcie.  Brzmi ciekawie? Przewodnik dla początkujących, jak spaść w przepaść i się nie zabić ( oczywiście nie dosłownie) o strachu, który jest darem oraz o przyjaźni.

Anatomia nadczłowieka. Przewodnik dla początkujących jest jedną z trzech laureatek I edycji Konkursu Literackiego „z Biblioteki Ducha Gór”. Książka jest dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej. (JJ)

Rzepiór intercontinental

Autor: Magdalena Woźniak

Dwóch kolegów ze szkolnej ławy spotyka się po latach w Londynie. Edek, który opowiada nam tę historię, został właśnie wylany z roboty i zamierza powrócić z emigracji. Na Rudolfa, kumpla z dzieciństwa, natyka się przypadkiem, ale skoro los tak chciał, że się spotkali, to przecież trzeba to uczcić.

Przyjaciele bardzo się różnią jeden od drugiego, ich natury są tak odmienne jak dzień i noc, jak pan i niewolnik, ale ponoć to właśnie przeciwieństwa przyciągają się najsilniej.

Już Edek ma wszystko zaplanowane, bilet do domu w kieszeni, wpadł do Londynu na chwilę, żeby zabrać swoje rzeczy, zadzwonił nawet do Bożeny i podał godzinę powrotu, gdy spotkanie z Rudolfem, po raz nie wiedzieć który, wyrywa go z poukładanego świata. Zaczęło się święto, bachanalia, alkohol leje się strumieniami, a Rudolf snuje po dziewięć opowieści jedna za drugą, aż Edek nie jest w stanie ich spamiętać. Plączą się Edkowi te historie, opowiedziane przez Rudolfa, ze wspomnieniami wspólnego dzieciństwa z Sosnówki, gdzie mieszkał, z Karpacza, gdzie chodzili do szkoły, z Karkonoszy, gdzie urywali się na wagary, z Jeleniej Góry. Edek marudzi o godzinie odlotu, ale Rudolf oznajmia: „Nie ma żadnych powrotów! Zapomniałem ci wspomnieć, kiedy przywiozłem cię tutaj, że z emigracji się nie wraca.

— W porządku. Zadzwonię do ciebie z Sosnówki – odgrażam się.
— Nic nie rozumiesz. Emigracja to nie witamina ani tłuszcz. Nie rozkłada się w organizmie. Do domu nie wrócisz już nigdy. Co najwyżej możesz sprawić, żeby dom wracał do ciebie. Do tego nie jest ci wcale potrzebna Sosnówka. (…) Rzeczy należy porzucać, a nie do nich wracać.”[1]

Nie sposób uwolnić się od Rudolfa, fascynuje i zawłaszcza, upija Edka bourbonem do nieprzytomności, a sam? „Rudolf stoi i popala papierosa. Nie widać po nim, żeby się upijał. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek widziałem go pijanego, zawsze trzeźwy jak skała, jakby nie powstał z prochu tylko został wykuty w ametyście, karkonoskim kamieniu szlachetnym, którego nazwa z greckiego oznacza „trzeźwy”, „niepijany”.”[2]

Rudolf już w młodości rzucił się w nurt filozofii, by odnaleźć odpowiedź na pytania, które rodziły się w jego głowie. Zafascynowany był ideą nadczłowieka Nietzschego, czytał także Eckharta, Bataille’a, cytował Ciorana. Zagubiony Edek słuchał wywodów przyjaciela, by podsumować: „Nic nie kumam”[3], artykułując, przy okazji, myśli niejednego czytelnika. Ale Rudolf w odpowiedzi zdjął z półki „Księgę Ducha Gór”, by hauptmannowskim dziełem wyjaśnić przyjacielowi fenomen Rzepióra, a potem powrócić do cytatów Nietzchego „Człowiek jest jak ciemna chmura, z której w każdej chwili może wyjść błyskawica. Teraz kumasz?”[4]

Edek nadal „nie kumał”. Opowiada: „Od czasu do czasu wpadam do Karpacza odwiedzić rodziców. Przy okazji którejś wizyty spotykam Rudolfa. Nic się nie zmienił. Wciąż nie traci czasu. W żaden sposób życie nie może dać sobie z nim rady. Bierze je za grzywę i tarmosi do bólu, a ono wyje i błaga o łaskę.”[5]

Ten stan ducha Edka trwa tylko do pewnego czasu, by w określonych okolicznościach ulec zmianie.

Przyznam, że obawiałam się książki przesiąkniętej filozofią nietzscheańską, bo co ja wiem na ten temat? Na szczęście autor łaskawie to przewidział i ustami Rudolfa, w cytatach, wyłożył Edkowi, i mnie przy okazji, clou sprawy. Filozofia okazała się rodzajem szkieł, przez które patrzymy na życie. Jaskólski zaproponował nam nietzscheański model okularów. Zdaje się mówić: załóż je i wybierz się z bohaterami w świat, z apollińskim Edkiem, uporządkowanym, marzącym o żonie i dzieciach, znoszącym bez skargi szarą rzeczywistość i z dionizyjskim Rudolfem, dzikim, nieokiełznanym, wpadającym w ekstazę. Załóż czytelniku te niezwykłe okulary i poznaj filozofię Nietzschego w akcji, sam siedząc wygodnie i bezpiecznie w fotelu. Przyglądaj się, jak bohater z mozołem usiłuje przezwyciężyć samego siebie, by stać się nietzscheańskim nadczłowiekiem. Czy mu się uda? Czy to jest w ogóle możliwe?

Edek i Rudolf przemierzają świat: Hongkong, Paryż, Auckland w Nowej Zelandii, Ameryka południowa, Warszawa. Spotkać ich można wszędzie. Ale punktem zwrotnym w życiu ich obu było pojawienie się na ich drodze Rzepióra, karkonoskiego Ducha Gór, Rübezahla, mitycznej postaci, która ich odmieniła. I nie ma znaczenia, czy bohaterowie wędrują akurat po rubieżach cywilizacji, czy są w jej tętniącym centrum, tak daleko od Karkonoszy, jak tylko jest to możliwe czy na karkonoskim szlaku. Mistyczne zdarzenie z lat chłopięcych zostawiło niezatarty ślad, a nietzscheańskie okulary stały się częścią ich oczu. Natomiast Rzepiór… Do tego kim jest, a kim nie jest, musicie dojść sami.

Jak czyta się książkę przesyconą filozofią Nietzschego? Doskonale! Powieść skrzy się humorem, niebanalnymi porównaniami, wartką akcją: „Usiłuję dodzwonić się do Bożeny, żeby jeszcze raz ją usłyszeć i upewnić się przy okazji, po co się urodziłem i co mam dalej robić, zanim będzie za późno.”[6]

Albo ten kawałek: „Zaglądam do księgarni i kiosku z lokalną prasą, ale wszędzie same kretyńskie ciekawostki dla fanów sportów ekstremalnych, których stolicą jest Nowa Zelandia. Tak już jest. Jedni nie mają dokąd pójść, co ze sobą zrobić i do kogo się odezwać, a drudzy skaczą sobie z mostu dla zabawy albo zbiegają na łeb na szyję ze skarpy. I pomyśleć, że jesteśmy z jednej gliny.

Wściekły, kupuję wielki jak piłka plażowa globus. Za moment wracam z reklamacją.

— Daj pan inny globus. Ten jest zepsuty.
— Jak to zepsuty? – dziwi się sprzedawca. Bierze w ręce i sprawdza zawiasy, podstawkę, pokręca kulą.
— Wszystko jest w porządku, nie widzę żadnych uszkodzeń.
— Brakuje Nowej Zelandii – przecieram ręką twarz.

Zdumiony sprzedawca obraca globusem w poszukiwaniu kraju. Ma zmarszczone czoło i rozwarte oczy. Nachyla się w moją stronę.

— Wcale nie brakuje. Tutaj jest. O, widzi pan? – dumnie oświadcza, przystawiając globus do mojej twarzy.
— Tutaj?
— Pewnie, że tutaj, a gdzie ma być? Co pan?
— Dawaj pan inny globus – upieram się przy swoim.

Sprzedawca sapie z dezaprobatą i przynosi dwa inne.

Dokładnie przyglądam się każdemu egzemplarzowi z osobna, ale bez rezultatów. Nowa Zelandia wszędzie jest w tym samym miejscu.

— Nieźle żeś mnie pan urządził – mówię do sprzedawcy.
— Ja pana urządziłem?”[7]

Albo jeszcze tutaj…. Nie, co ja Wam będę książkę przepisywała. Sami sobie ją przeczytajcie, najlepiej w całości.

Niekiedy powiada się o takich książkach, że czytają się same. „Anatomia nadczłowieka” zdecydowanie „czyta się sama”. O czym opowiada? O życiu, o dojrzewaniu, o byciu sobą, o mocowaniu się ze światem, o wyborach i ich konsekwencjach. Niby to, co zwykle opisuje się w książkach, ale JAK opowiada!

„Sztuka życia własnym życiem odchodzi w zapomnienie, by nie powiedzieć – wymarła. Potrzeba bycia czymś więcej opanowała świat w każdej dziedzinie. Żeby dotrzeć do człowieka, trzeba się dzisiaj nieźle napocić. (…) Nie wystarczy mieć imię, nazwisko, pracę, wykształcenie i rodzinę, żeby być sobą. Trzeba bywać w Paryżu, mieć aparat fotograficzny z tysiącem funkcji, które służą kompletnie do niczego, wyrobione zdanie na każdy temat, władzę absolutną, a przynajmniej taką, która upoważnia do wykopania na zbity pysk podwładnego i miliona innych, równie absurdalnych rzeczy. Zupełnie, jakby ludzkość stała u progu wynalezienia czegoś lepszego niż wolność.”[8]

Finał jest brawurowy i pełen fajerwerków. Cóż! Po takiej ilości wypitego bourbona, jaką zaserwował swoim bohaterom autor, trzeba przyznać, że i tak wyrażali się składnie oraz poradzili sobie nieźle z zasadzkami, jakie im postawił na drodze. Ostatnie fragmenty układanki wskakują na swoje miejsce, a czytelnik ma o czym myśleć przez następnych ileś godzin. Przydałby się ciąg dalszy, jakaś druga część, cokolwiek, ale … nie ma.

Polecam gorąco „Anatomię nadczłowieka”, a sama wracam do początku, żeby jeszcze raz przeżyć przygody bohaterów oraz spotkać na karkonoskim szlaku Rzepióra według wersji Konrada Jaskólskiego!

jaskolski_konrad


[1] „Anatomia nadczłowieka. Przewodnik dla początkujących”, Jaskólski Konrad, seria „Z Biblioteki Ducha Gór”, Ad Rem 2016, s. 33
[2] tamże, s. 54
[3] tamże, s. 67
[4] tamże
[5] tamże, s. 89-90
[6] tamże, s. 51
[7] tamże, s. 120-121
[8] tamże, s. 18-19

wszystko z kategorii: Bez kategorii, Polecamy, Recenzje literatury regionalnej, Zasoby <<   >>