Na wieść o tym, że ma córkę, Jerzy Kossak strzelił do ryngrafu z Matką Boską. Tak przynajmniej podaje jego siostra a ciotka Simony – Magdalena Samozwaniec. Nie był to niestety objaw radości. Wszyscy czekali na „czwartego Kossaka”, tymczasem urodziła się kolejna dziewczynka. Takie przywitanie nie wróży niczego dobrego. Powiedzieć, że w domu Kossaków nie rozpieszczało się dzieci, to nic nie powiedzieć. Biorąc pod uwagę obecne kryteria, to metody wychowawcze rodziców, Elżbiety i Jerzego Kossaków, mogą po prostu szokować. Dla matki kindersztuba w przedwojennym wydaniu była niczym religia. Naukę nietrzymania łokci na stole kilkuletniej Simonie wpajano poprzez wkładanie pod pachy tomów encyklopedii. Czy ktoś jest w stanie to sobie dzisiaj wyobrazić?! Trudno też się dziwić, że Elżbieta od kolejnego pokolenia Kossaków otrzymała wdzięczny przydomek „hausgestapo”. Potem przyszła powojenna bieda, szczególnie dotkliwa po śmierci ojca i poszukiwanie własnej drogi, choć biologia, a przede wszystkim zoologia, która w końcu zwyciężyła, od początku wydawała się jej przeznaczeniem. Zoopsychologia pozostała fascynacją do końca życia. Zawsze chciała wiedzieć, co zwierzęta czują, słyszą, jak się porozumiewają. Z regionalnej powinności należy wspomnieć, że praktyki studenckie odbywała we wrocławskim zoo, u Hanny i Antoniego Gucwińskich, z którymi zaprzyjaźniła się na długie lata. Do Białowieży, do pracy w Zakładzie Badań Ssaków, trafiła w 1971 roku. Zapadła dziura – tylko takie określenie przychodzi do głowy tym, którzy pamiętają wieś z tamtego czasu. Ale Simonie jeszcze chyba było mało ekstrawagancji i szokowania krakowskiej rodziny, bo wkrótce na miejsce do życia wybrała leśniczówkę w Puszczy Białowieskiej, pozbawioną wszelkich wygód, w tym również wody i prądu. Dziedzinka szybko stała się kultowa. Tu zjeżdżali naukowcy, ekolodzy, leśnicy, dyrektorzy ogrodów zoologicznych. Tu Simona prowadziła swoje nowatorskie badania nad sarnami. I nikogo chyba nie zdziwi fakt, że w Dziedzińce mieszkało więcej zwierząt niż ludzi i że wszystko im było wolno. Pozostały po nich fantastyczne anegdoty i pełne urody zdjęcia. Niezwykła postać, uwielbiana i nienawidzona, jedną nogą w przeszłości, drugą wyprzedziła swoją epokę, kochała ludzi i ich nie cierpiała. Mistrz tajemnicy. Kontroler NIK-u, który trafił na Dziedzinkę, po wódeczce padł przed Simoną na kolana i mówił, że takiej kobiety w życiu nie spotkał. My możemy się z nią spotkać i choć trochę pobyć w jej towarzystwie dzięki Annie Kamińskiej. (KH)
Książka dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej.