Jakbyś kamień jadła
Sarajewo, Srebrenica, Omarska, Prijedor – nazwy, które jeszcze długo będą ciążyć jak kamień. Wojna Na Bałkanach – XX wiek, środek Europy, obecność wojsk ONZ. I nic nie zapobiegło dramatowi, cierpieniu i wynaturzeniu na niespotykaną skalę. Nawet nie wiadomo jakich słów używać, żeby oddać skalę ludzkiego szaleństwa. Może lepiej milczeć albo pisać tak jak Wojciech Tochman: oszczędnie, prosto, przejrzyście, krystalicznie czystym tonem, który sprawia, że z bólu ciężko oddychać. Był tam, kiedy toczyła się wojna. Potem strony podpisały układ pokojowy w Dayton i wszyscy reporterzy pojechali na inne wojny. On wrócił. Chciał znaleźć odpowiedzi na parę pytań. Jest początek XXI wieku. Mniej więcej dziesięć lat po tragedii. Trwają ekshumacje w masowych miejscach zagłady i egzekucji. W Bośni najbardziej znaną osobą jest doktor Ewa Klonowski. Antropolog. Wykopuje ciała, składa rozrzucone szkielety, identyfikuje ofiary. Dzięki niej rodziny mogą pochować swoich bliskich, dowiedzieć się jak zginęli. Chociaż rodziny to niewłaściwe słowo. W Bośni nie ma rodzin, pozostali nieliczni cudem ocaleni. Głównie kobiety. Torturowane, wielokrotnie gwałcone, zranione na resztę życia, w środku martwe. To one szukają swoich dzieci, mężów, braci, ojców. Szczęśliwe te, dla których Doktor Ewa ma wiadomość: odnalazła kość, strzęp ubrania, osobisty drobiazg. Można pobrać próbki DNA, a potem z całą pewnością stwierdzić: tak, to jest moja córka, Edna Dautovic. Wesoła, ruchliwa, bezpośrednia. Studentka pedagogiki. Wiek – 23 lata. Zabrali ją z domu. Zawieźli do Omarskiej, gdzie śledczym był Nebojsza, dawny chłopak Edny. To on ją przesłuchiwał, bił, torturował, gwałcił. Potem wywieźli. Gdzie? Matka Mejra już wie. Może złożyć szczątki Edny do grobu. Obok Edny zostanie pochowany także jej brat Edvin. Został ekshumowany wcześniej niż siostra, ale matka nie mogła uwierzyć, że to on. Nie miał ani jednej całej kości. Wojciech Tochman od lat szuka wytłumaczenia jak to jest możliwe? Jak to się dzieje, że zabijają się sąsiedzi? Czy znalazł? Wątpię, ale można zapytać. Autor będzie gościem w Książnicy Karkonoskiej 21 października. Zapraszamy. (KH).
Dzisiaj narysujemy śmierć
Podobno Historia Magistra Vitae Est. Tylko jak w to uwierzyć, kiedy prawie 50 lat po zakończeniu II wojny światowej, po doświadczeniach Holokaustu, po upadku Żelaznej Kurtyny, w pierwszej połowie lat 90-tych XX w. wydarzyły się dwa ludobójstwa, które kładą się cieniem na cały „cywilizowany” świat.
Można napisać książkę o jednym z nich – taką, że niektórym ludziom trudno jest uwierzyć w opisane historie, inni muszą odwracać głowę, bo nie są w stanie ich wysłuchać. Można napisać raz. Czy można drugi? Wojciech Tochman udowadnia, że tak.
Afryka, malutkie państwo Rwanda. W 1990 roku dwie z trzech grup ludności Rwandy, Hutu i Tutsi rozpoczynają wojnę. W kwietniu 1994 r. Hutu przystępują do ostatniego aktu. We wrześniu tego samego roku, wojny już nie ma, podobnie jak 1.000 000 (tak, miliona) ludności Tutsi.
Podstawowe pytania, jakie przychodzą do głowy to zwielokrotnione „Dlaczego?” Dlaczego sąsiad nienawidził sąsiada? Dlaczego dwoje ludzi z różnych grup nie potrafiły nawet na siebie spojrzeć? Dlaczego pozwolono, żeby śmierć przechadzała się tak swobodnie? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Pytania można mnożyć bez odpowiedzi, albo wskazać winnych i już. Po sprawie. Koniec. Autor przyjął inną metodę – pozwala mówić. Wszystkim. O wszystkim. Tutsi i Hutu. Ofiarom i sprawcom. Bo oni dalej żyją obok siebie. Pozwala mówić, abyśmy my nigdy nie zapomnieli tych opowieści. Mamy historie tych, którzy w ciemności i ukryciu patrzyli, jak ciała ich najbliższych są rozczłonkowywane i sponiewierane. Mamy historie tych, którzy z przerażającą pewnością wierzyli, że dzięki okropnościom, które zrobią teraz, zapewnią dobrą przyszłość następnym pokoleniom.
Czytając „Dzisiaj…” chwilami miałem wrażenie, że czytam opis filmu gore. Uświadamiając sobie, że każda historia jest prawdziwa, człowiekowi odbiera mowę a serce pęka. Nie wiem, jak W. Tochman jest w stanie ich wysłuchać, a potem jeszcze o tym napisać, ale chylę czoła. {JL}