Metafizyka ulicy. Brzmi dziwnie, jakby chodziło o ulicę Krokodyli z opowiadania Brunona Schulza, ale jest w tym porównaniu coś na rzeczy i to coś – może aura, może klimat – uwiodło i pochłonęło autorów tej książki bez reszty. Razem z nimi błąkamy się po Krupówkach, pozwalamy się zwodzić i prowadzić nieoczywistym śladom i gubiącym się tropom. Krótka i prosta ulica, długa i nieprosta historia, ale opowiadana w taki sposób, aby choć trochę zbliżyć się do tajemnicy. A może żadnej tajemnicy nie ma? Przecież wszystko da się wyjaśnić: najpierw była polana i ścieżka biegnąca przez łąki i lasy, łącząca chłopskie z dworskim, potem zaczęli zjeżdżać goście i zmiana poganiała zmianę. No to jeżeli nie ma tajemnicy, to jak wyjaśnić popularność tej najbardziej rozpoznawalnej ulicy, dlaczego nas tam ciągnie, choć wiemy, jak będzie? Przyjazd pociągiem do Zakopanego ma w sobie coś z dotarcia na koniec świata: tu kończą się tory, dalej nie ma nic. Przed nami horyzont Tatr, których widok daje początek szaleństwu. Z dworca PKP do Krupówek – to odległość na wyciągnięcie ręki. Idę w tę stronę, choć wcale tego nie planowałam – przecież wiem, co zastanę. Ale czar trwa i dopiero po jakimś czasie przychodzi refleksja, spotęgowana zmęczeniem podróżą: co ja tu robię, w tym tłumie?! Oszalałam! Niedalej jak wczoraj naśmiewałam się ze zdjęć w Internecie, pokazujących turystów, którzy górskie wędrowanie kończą na Krupówkach! Dość! Uciekam i w duchu przysięgam sobie: nigdy więcej! Do tej pory wszystko wydaje się być logiczne i da się racjonalnie wyjaśnić. Do tej pory. Bo rok później było dokładnie tak samo. I teraz już wiem, że za rok znów zacznę od Krupówek, bo tak działa magia gór i legenda miejsca. I nie zmieni tego ani Sylwester z TVP w Zakopanem ani niestety nieodłączny Sławomir z „Miłością w Zakopanem”. Trzeba po prostu przeczekać. To minie. Bo Krupówki mają jedną stałą cechę – zmienność.
Książka dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej. (KH)