Skandal wybuchł wielki, kiedy słynny satyryk i dziennikarz, niejaki Imć Karol Zbyszewski, który historię ukończył, a dziennikarstwem się imał, złożył w czcigodne ręce profesorów warszawskich swoją prace doktorską o Janie Ursynie Niemcewiczu. Tak, słyszę już pomruki. Czy zaczęliśmy polecać prace doktorskie? Odpowiem nie, praca została bowiem, przez wstrząśnięte grono profesorskie odrzucona, zaś na nieszczęsnego przyszłego „doktora” posypały się bezlitosne razy, niczym nahajka na plecy carskiego sołdata. Sam autor prace doktorskie za takie „meeeee-meeee-muuuu… coś pośredniego między sprostowaniem urzędowym, a obwieszczeniem o licytacji” uważał, więc zbytnio się nie zmartwił. No i się zaczęło…
Tak naszej polskiej historii nie spostponował jeszcze nikt, bohatera narodowego, nasze dzieje, nasze… w ogóle wszystko co polskie. Powstała powieść polityczno-biograficzna przy której grupa Monty Pythona padła by ze śmiechu, a wy drodzy czytelnicy, dobrze Wam radzę, nie czytajcie jej w miejscach publicznych. Żałość jeno bierze, iż tak rzadko, jest ta wybitna satyra wznawiana. Szkoda, bo opisu tak cudownego XVIII w. Rzeczypospolitej ze świecą szukać. Szczególnie Sejmu Wielkiego, opisy owych sejmowych pojedynków godne są mistrza kabaretu, gdyby nie to, że są autentyczne. Człowiek czyta, zanosi się ze śmiechu i płacze. I myśli, czy coś się zmieniło w polityce polskiej?
Piękny, smutny, śmieszny, wyklęty obraz upadającej Polski. „Jeśli zdechnie osioł – może istotnie to tylko pech, ale gdy ginie całe państwo, ktoś jednak jest temu winien”. Kto? Według autora, winni byliśmy my sami. Pocieszające chociaż, że ze zwierzyną dziś nie śpimy i kołtuna na łbie nie nosim. Recenzujący [PL] przynajmniej tego nie widział.
Książka dostępna w naszych zbiorach.