– O, nie! W takie wariactwo to my się bawić nie będziemy. Niech to zdanie nie zwiedzie Was ani nie zniechęci. Nie jest to także jednozdaniowa recenzja polecanego dzisiaj zbioru wspomnień Tomasza Szyrwiela – fotografa i autora znanego Wam zapewne cyklu „Bestiariusz Jeleniogórski”. Słowa te wypowiada sam autor w jednej z opowieści pt. „Lis” polecanego zbioru, kiedy będąc w Karkonoszach, przyszło mu zmierzyć się z… czymś, czego on sam racjonalnie wytłumaczyć nie potrafi.
Dziewięć dziwnych i niepokojących historii, które przeczytacie w tym zbiorze, przydarzyło się autorowi, najczęściej podczas jego fotograficznych wypadów, w różnych miejscach naszej kotliny i Karkonoszach, ale także w jego rodzinnych stronach. Ciarki przechodzą mnie za każdym razem, kiedy powracam do czytania „Czy…”, zwłaszcza że mnie samemu dwie czy trzy podobne historie się przytrafiły. Przede wszystkim dzielę z autorem dwa przekonania – pierwszy, że to spotykany, najczęściej w „nieludzkich” godzinach człowiek powinien być dla nas znakiem ostrzegawczym (Nie zmarłych, a żywych się lękaj, jak ostrzegał autora jego dziadek) oraz drugi, że cisza w naturze nie jest czymś, eufemistycznie mówiąc, pożądanym.
Nie chcę odbierać Wam przyjemności czytania i opowiadać pokrótce każdą historię, w każdym razie, spodziewać się możecie dziwnych dźwięków, niechcianych towarzyszy podróży, tańczących dam na szczycie Śnieżki i innych nieracjonalnych wydarzeń. Jestem pewien, że 125 stron pochłonięcia w jeden wieczór.
A i jak już jesteśmy przy godzinach bliżej wieczornych – bądźcie uważni wracając do domów, czy to w piątkowe popołudnie, czy z weekendowej wyprawy w góry. Może na drodze minie Was Tomek Szyrwiel na rowerze; gorzej, jeżeli będzie to starszy mężczyzna pytający Was o drogę do Łomnicy.
{JL}