Kiedy pierwszy raz weźmiecie do rąk „Tarninę”, zwrócicie pewnie uwagę, że to dość spore dziełko – 400 stron piechotą nie chodzi, a że nie jest to zbiór opowiadań, a rasowa powieść, więc spędzicie z nią kilka dni. To tak na początek, żeby zapoznać się z historią. Bo zabawa zacznie się od nowa, kiedy już z notesem w rękach zasiądziecie do ponownej lektury, przygotowując się do podróży na Pogórze Kaczawskie, śladami Antoniny, głównej bohaterki. Będą też inne powody – takie które nasuną się Wam same, czy też te, które podsuwa nam autorka – wyrwanie się z rodzinnego dyktatu, kłusownicza etyka i moralne problemy z tym związane czy w końcu, rozpisana na kilka głosów, opowieść o stracie bliskiej osoby i dylemacie jak ruszyć dalej, kiedy najchętniej chciałoby się zatrzymać, tyle, że świat wokoło nie chce współpracować, podobnie jak grawitacja, kiedy chcielibyśmy się od niej oderwać.
„Tarnina” nie jest debiutem autorki. Marta Kucharska jest doświadczoną malarką słowa – warsztat zdobyty przy pisaniu, czy to opowiadań („Kino objazdowe”, „Saudade”, „Irga karmiona przez lawinę”) czy poezji (zbiór poetycki „Abisynia”) wpłynął mocno na to jak ostatecznie wygląda powieść. Jest jeszcze jeden element, który potwierdza kunszt autorki – powieść zawiera wątki biograficzne, co mogłoby sprowadzić treść książki tylko i wyłącznie do zbioru wspomnień. Tak jednak nie jest, MK umiejętnie wykorzystuje własne doświadczenia i ma do powiedzenie dużo więcej, a jednocześnie robi to drogą „czułej narratorki”. Mam nadzieję, że „Tarnina” będzie kolejnym przystankiem, a nie stacją końcową na literackiej drodze autorki. Trzymam kciuki.
Spotkanie z Martą Kucharską już 18 kwietnia 2023 r. w Książnicy Karkonoskiej
(JL)