„Telewizja, radio, prasa pełnią w społeczeństwie rolę na ogół jednoznacznie dyktatorską. Raczej narzucają swoje zdanie, niż je prezentują; raczej zmuszają do przyjęcia określonych postaw, niż łagodnie nakłaniają. I nie ma się czemu dziwić: autorytatywne przewodnictwo tkwi w samej naturze masowych środków przekazu. Ale postawa tego rodzaju lubi stroić się w demokratyczne pozory. Wydana ‘odgórnie’ opinia ma dopiero wtedy wagę wyroku, gdy zasugeruje się wszystkim, że narodziła się w drodze wymiany poglądów z tzw. szarymi ludźmi”. Brzmi znajomo? A to fragment tekstu z 1972 roku. Czasami wydaje mi się, że książki Stanisława Barańczaka to nasza zbiorowa półka wstydu: nieczytane, omijane, wtłoczone pomiędzy teorię i historię literatury, pozostawione specjalistom i pilnym studentom (czy jeszcze są?); kto by po to sięgał dla przyjemności? Wyszło, że ja. Gdy ukazywały się jego prace, często nieosiągalne efemerydy na naszym rynku wydawniczym, to wstyd było ich nie znać. A teraz nie pamiętamy jak przenikliwego badacza mieliśmy. Tak, badacza, bo o ile wracamy do jego poezji, doceniamy rolę tłumacza, to zapominamy, że jako jeden z pierwszych i nielicznych zajmował się kulturą masową, czyli tym, co nas zewsząd otacza. I od razu uprzedzę: wcale nie był do niej negatywnie nastawiony, wręcz przeciwnie, oddzielał jedynie kulturę kiczu, czyli bezwartościową od sztuki (i jeżeli ktoś zajrzy do jego tekstów publicystycznych, zebranych między innymi w tej książce, to mocno będzie zaskoczony, co zaliczył do jednej, a co do drugiej grupy). Przede wszystkim wnikliwe jej się przyglądał. Dlaczego? „Myślę, że każde dzieło sztuki, więcej: każdy tekst kultury ma w sobie ukrytą zdolność oddziaływania. Tyle że nie musi to być oddziaływanie bezpośrednie; często chodzi jedynie o zmianę w świadomości odbiorcy – ale to już bardzo wiele. W dziedzinie oddziaływania na odbiorcę szczególnie potężne możliwości posiada kultura masowa (…). W tych możliwościach kryje się zarazem pewne realne niebezpieczeństwo: uzyskanie wpływu na stan świadomości masowej to zarazem możliwość manipulowania zbiorowymi zachowaniami. Manipulacja ta może wynikać z różnych uprzednio założonych celów, nieraz całkiem uczciwych, nieraz mniej. Lecz sama zasada bezwolności odbiorcy, dającego sobą biernie manipulować, jest, moim zdaniem, złem samym w sobie”. Coś się zmieniło? Oczywiście Stanisław Barańczak poddał analizie produkty i zjawiska kultury, które wtedy władały naszą wyobraźnią, dlatego przy okazji jest to świetna odtrutka na łzawe wzdychania z serii: kiedyś to były piosenki (w miejsce piosenki można wstawić dowolne słowo np. festiwale, książki, audycje telewizyjne itp.) nie to, co teraz! Mocno obrywa się literaturze sentymentalnej (proszę zwrócić uwagę, że nie używał sformułowania literatura kobieca), powieści zwanej wtedy milicyjną, pastwi się (ależ jak elegancko) nad niektórymi serialami. Ileż miałby dzisiaj materiału badawczego! Książka dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej. (KH)